30 lis 2008

Annick Goutal, Ambre Fétiche i Musc Nomade

Dzisiaj wreszcie zakończymy serię dotyczącą Les Orientalistes Annick Goutal recenzją Ambre Fétiche i kilkoma słowami na temat Musc Nomade.

Ambre Fétiche

Co ciekawe, większość opublikowanych składów Ambre Fétiche w ogóle ambry nie podaje, co nie zmienia faktu, że zapach jest wyraźnie, zdecydowanie ambrowy. Jak już wspominałam, często mam z tą nutą kłopoty, jednak w tym wydaniu nosi mi się ją niespodziewanie komfortowo.
Początek zapachu jest bardzo gęsty, miodowy, lepki, choć jest to raczej miód z wyraźną, wytrawną goryczką. Po pewnym czasie na pierwszy plan wysuwa się żywica – żywica bardzo aromatyczna, bursztynowa, świeża; taka, która dopiero zaczyna się krystalizować. Zapach jest nieco rumowy i apteczny, balsamiczny, zarazem bardzo bogaty i apetyczny. W Ambre Fétiche prawie nie ma słoności często obecnej w ambrowych perfumach, nuta ta pojawia się w późniejszej fazie rozwoju zapachu i raczej jako delikatna sugestia. Bardzo delikatne nuty skóry i irysa migoczą w tle i ładnie wzbogacają kompozycję. Po pewnym czasie zapach staje nieco lżejszy, szybuje i rozprzestrzenia się w powietrzu, ale nadal jest bardzo przymilny, komfortowy i apetyczny, pod koniec wręcz odrobinę rodzynkowo-rumowy, a ten aspekt ambry lubię szczególnie. Świetnie mi się go nosi, choć nie zachwyca na tyle, żebym koniecznie chciała go mieć.

Nuty: benzoes, labdanum, geranium, paczula, kadzidło, styraks, absolut irysa, wanilia, skóra

Musc Nomade

Lubię piżmowe perfumy. Są zmysłowe, często odrobinę brudne i dzikie, rozwichrzone, jak mój ukochany gwałtownik Musc Ravageur. Musc Nomade to niestety piżmo wykastrowane. Mdłe, delikatne, nieco pudrowe, nie odrzuca, ale i nie pociąga. Po prostu nie robi nic, jest do obrzydzenia zachowawcze. I to wszystko, co mam na jego temat do powiedzenia.

Nuty: muskon, białe piżmo z korzenia arcydzięgielu i nasion ambrette, bób tonka, labdanum, drzewo Bombay (odmiana papirusa)

Les Orientalistes

Miałam nadzieję, że serią Les Orientalistes marka Annick Goutal zdoła mnie do siebie przekonać i wzbudzić nieco cieplejsze uczucia. Oceniając składy pod kątem swoich preferencji, sądziłam, że najbardziej spodoba mi się Encens Flamboyant, następnie Myrrhe Ardente i Musc Nomade, a najmniej Ambre Fétiche. Tymczasem stało się zupełnie inaczej – stanowczo najbardziej odpowiada mi Ambra, Piżmo mnie nudzi, Kadzidło nieco męczy, a Mirra drażni, co tylko po raz kolejny potwierdza starą prawdę, że nie należy za bardzo sugerować się składem. Jednak trochę mi szkoda tego niespełnionego marzenia o Orientalistach.

7 lis 2008

Annick Goutal, Myrrhe Ardente



To trzeba przyznać, udało im się mnie zaskoczyć. Tego się po Mirrze nie spodziewałam.
Bardzo lubię mirrę. Zawiera ją kilka moich ulubionych zapachów, przede wszystkim L’eau Trois, ale też Incense Normy Kamali, Rock Crystal i Jubilation XXV.
Mirra w wydaniu Annick Goutal jest dla mnie przede wszystkim… warzywna. Trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie jest. Myrrhe Ardente wyraźnie pachnie dość słoną włoszczyzną. Nie wiem, co odpowiada za tę dziwną nutę, może syntetyczna żywica, może bób tonka, a może jakaś specyficzna kombinacja składników, ale w każdym razie ciągnie się ona przez cały zapach. Stopniowo włącza się jakiś słodkawy aspekt czegoś nadpsutego, a z drugiej strony dziwnie sztucznego. Ta kombinacja smaków jakoś nie bardzo mi się podoba, słodko-kwaśne czy słodko-gorzkie połączenia zwykle lubię, ale zapachy słodko-słone rzadko są udane - jednym z niewielu chlubnych wyjątków jest L Lolity Lempickiej, ale też to dzieło mistrza Roucela. Wracając do Myrrhe Ardente, lepki, miodowy wosk pszczeli trzyma się gdzieś w głębi, w tle zapachu, trzeba przysunąć nos do skóry, żeby go poczuć. Drewnisty gwajak pojawia się dopiero po pewnym czasie, ale jego charakterystyczna woń jakoś średnio gra w tej kompozycji; jakby odsuwał się od reszty składników, wyraźnie odstaje.
Włoszczyzna, drewno, wosk, włoszczyzna, drewno, wosk, wirujące jak na karuzeli – taki właśnie jest przez większość czasu Myrrhe Ardente. A karuzele mają niestety to do siebie, że po pewnym czasie stają się jednostajne i meczące, a jak się na nich za długo siedzi, to i niedobrze się zrobi. W końcu, po kilku godzinach, zapach robi się drzewny i wreszcie naprawdę czuć mirrę. Ta faza jest już nawet znośna, ale bardzo delikatna, zresztą na uratowanie całości jest już i tak o wiele za późno.
Może dość ostro go oceniam, ale takie jak tu traktowanie lubianych przeze mnie składników po prostu mnie irytuje. Mirrę Goutal odarto z charakteru, podano w jakiejś dziwacznej, skarlałej formie. Prawdopodobnie po to, by była bardziej strawna, ale dla mnie to żadne wytłumaczenie.
Paniom Goutal i Doyen należą się niezłe baty za tę interpretację.
Ładnieście nas urządziły, Siostry…

Nuty: mirra (naturalna esencja i syntetyczna żywica), wosk pszczeli, bób tonka, benzoes, gwajak, wetiwer

5 lis 2008

Annick Goutal, Encens Flamboyant

Kadzidło, Mirra i… Ambra

Marka Annick Goutal, choć jej oferta jest bardzo rozbudowana i dopracowana, nie zdołała jak dotychczas wzbudzić we mnie większego entuzjazmu. Z nielicznymi wyjątkami, obejmującymi między innymi dobry męski zapach Sables, propozycje Annick Goutal są raczej przeciętne i bardzo bezpieczne, zachowawcze wręcz. Większość tych kompozycji mogłaby spokojnie stanąć na półkach sieciowych perfumerii i nie wyróżniałyby się bardzo na tle innych górnopółkowych zapachów. Być może tylko seria Les Orientalistes, której poświecony będzie ten i kilka następnych wpisów, miałaby szanse wzbudzić jakieś kontrowersje, choć z drugiej strony mam wrażenie, że już jakiś czas temu zatraciłam proporcje i wyczucie tego, co dla statystycznego nosa może być kontrowersyjne, więc trudno mi to ocenić.
Gdy w zeszłym roku rozeszła się wieść, że Annick Goutal ma zamiar wypuścić na rynek trio orientalnych zapachów, pomyślałam – świetnie, wreszcie coś dla mnie. Seria na początku obejmowała trzy kompozycje – Encens Flamboyant, Myrrhe Ardente i Ambre Fétiche, a po pewnym czasie dołączyła do nich czwarta, Musc Nomade. Przy ich tworzeniu Isabelle Doyen i Camille Goutal inspirowały się podobno rytuałami piękności stosowanymi w haremach. Cóż… Może powiem tylko, że niektóre inspiracje perfumiarzy nieodmiennie mnie zadziwiają. Gdy ujawniono nuty, pomyślałam – oj, jest trochę gorzej. Zestawienia wyglądały dość asekuracyjnie i zwierały rzeczy, które niekoniecznie chciałam tam oglądać. Jednak nie skreślam niczego przed powąchaniem, więc nie traciłam optymizmu. Teraz znam już całą czwórkę. Co z tego zostało? Dziś pierwszy Orientalista, czyli…



Encens Flamboyant

Najciekawszy w tym zapachu jest początek, jego pierwsze sekundy, które niestety ulatniają się błyskawicznie. Najpiękniejsze jest dosłownie jedno, pierwsze uderzenie molekuł zapachu – wtedy Encens Flamboyant pachnie niemal jak znany zapewne wszystkim syrop Flegamina. Lubię woń tego syropu, więc takie otwarcie do mnie przemawia.
Kadzidlany Orientalista to zapach, który określiłabym jako „kominkowy”. Jest gorący, pełny ognia; to otwarty, wesoły i trzaskający ogień na kominku, ciepły i bezpieczny, żadne infernalne, ciemne czy oleiste płomienie. Dym jest lekki, niezbyt gęsty, słodkawy; to dym z ognia palonego jeszcze niezbyt wysuszonym, pełnym żywicy drewnem. Mamy też aromatyczne, zielone zioła, a później gorzkie i apteczne nuty, zaostrzone dodatkowo przyprawami. Bardzo wyraźna jest gałka muszkatołowa, można niemal wyczuć, jak pali język; w tle majaczy delikatnie słodkawa woń, trochę jak przypalone, skarmelizowane, złotobrazowe kryształki – zapewne żywica frankincense. Róży nie czuję prawie wcale.
Na początku Encens Flamboyant jest więc całkiem niezły. Niestety ma w sobie coś, co sprawia, że czuję się w nim niekomfortowo: to ciągnąca się straszliwie, apteczna faza, ta rozdziwaczała, narzucająca się, aseptyczna jodła, połączona dodatkowo z szałwią. Ta nuta wyjątkowo mnie drażni, a zaczyna się przebijać już po 15 minutach od aplikacji, zaś po około godzinie całkowicie dominuje. I tak pozostaje aż do końca. Przez pierwszą godzinę kompozycja nawet mi się podoba, jest taka ciepła i swojsko domowa; później niestety trudno jest mi ją w ogóle znieść.
Trwałość EDP bardzo przeciętna.

Nuty: kadzidło frankincense (esencja i żywica), czarny i różowy pieprz, róża, kardamon, szałwia, gałka muszkatołowa, kadzidło „starokościelne” («vieille église»), balsam jodłowy, mastyks

2 lis 2008

L'Artisan Parfumeur, L’eau du Navigateur

L’eau du Navigateur to jedno z moich największych zapachowych odkryć ostatniego miesiąca. Kompozycja nie jest nowa, powstała w 1979 roku jako hołd dla królewskich żeglarzy i bukanierów. To jeden z najstarszych i według mnie również najlepszych zapachów L’Artisan Parfumeur. A zatem podnosimy kotwicę i wypływamy!



Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem


Jesteśmy pod pokładem. Ładownie są pełne - beczki rumu, skrzynie przypraw i kawy. Na początku czuć głównie alkohol i kmin. Wilgoć jest wszechobecna. Mokre deski pokładu, nasiąknięte rumem drewno beczek, słodkawa sugestia przypraw; skóra, w której pory trwale wbiła się sól – sól wtarta w drewno, sól wtarta w skórę, sól w powietrzu. Zapach sam w sobie nie jest wyjątkowo słony, po prostu ta lekka nutka soli czai się za wszystkimi innymi składnikami. L’eau du Navigateur jest nieco fizjologiczny, malowany grubymi, zdecydowanymi pociągnięciami pędzla, ciemny, o wyrazistej fakturze.
Wychodzimy na pokład. Pojawia się ciemna, aromatyczna, gorzka nuta kawy, stopniowo coraz mocniejsza – najpierw czuć jej zapach jakby z pewnej odległości, później wyraźnie, jakbyśmy pochylali się nad filiżanką, pojawia się też lekka sugestia aromatycznego dymu i słodkiej żywicy. Zapach robi się mniej duszny, łapie nieco świeżego, morskiego wiatru, jednak wciąż wyczuwalna jest brudnawa, nieco drażniąca nuta słono spoconej skóry. L’eau du Navigateur w najpełniejszej fazie to jednak głównie bogaty, piękny zapach rumu, kawy i wilgotnego, ciemnego drewna z lekką, niepokojącą zadrą.




Dwóch brzydkich panów w łódce

Już dawno żaden zapach nie wywołał u mnie takiej galopady obrazów i wrażeń. Jest romantycznym poetą-wygnańcem, stojącym na dziobie żaglowca. Jest nieco niedomytym, dzikim piratem ze szklanką rumu. Ale jest także – i to jedno z najsilniej związanych z nim skojarzeń – niezłomnym komandorem Jackiem Aubreyem z filmu Pan i Władca: Na krańcu świata, świetnie zagranym przez Russella Crowe.
Jednak obraz, który w mojej wyobraźni paradoksalnie najmocniej się z nim wiąże, to pewnych dwóch wyjątkowo brzydkich facetów w łódce kołyszącej się na sztucznych falach pod sztucznym księżycem w pełni, popijających alkohol i śpiewających „this is a weeping song, a song in which to weep”. Tak, tak, właśnie to.



L’eau du Navigateur jest dziełem Jean Claude’a Elleny, co może być informacją dość zaskakującą – przynajmniej dla mnie było. Bardzo cenię tego twórcę, ale kojarzę go raczej z minimalistycznymi, wręcz transparentnymi kompozycjami o bardzo przemyślanej, uporządkowanej, eleganckiej konstrukcji. Tymczasem Navigateur jest tak ułożony i elegancki jak bukanier w tawernie na Tortudze. To trochę tak, jakby akwarelista nagle namalował Saturna pożerającego swoje dzieci. Cieszy mnie jednak, że mogłam poznać tę inną twarz Elleny, kompozycję stworzoną z rozmachem, z fantazją i pasją, nieco szaleńczą i nieuładzoną – to właśnie jest w niej pociągające.`

Jestem szczurem lądowym. Woda głębsza niż do pasa nieco mnie przeraża, a moje najgorsze koszmary są związane z ciemną wodą i oślizłymi, szarymi potworami, które w niej pływają. Ale to, co przeraża, często również fascynuje; dlatego być może tak lubię filmy i książki o piratach, żeglarzach i morzu i dlatego tak przypadł mi do gustu L’eau du Navigateur. Wszak na inną – bardziej realną – morską przygodę raczej się nie zdecyduję.



Nuty: kawa, cedr, mirra, skóra, przyprawy, drewno, rum, żywica, tytoń, kadzidło, nuty kwiatowe

Kadry pochodzą z filmu Pan i Władca: Na krańcu świata i z teledysku do utworu "The Weeping Song" Nick Cave and the Bad Seeds.


(dodane 05.11.08): Annie słusznie uświadomiła mi, że niektóre źródła (Luca Turin w Perfumes: The Guide) przypisują autorstwo L’eau du Navigateur Jeanowi Laporte, jednemu z założycieli marki L’Artisan Parfumeur, który po jakimś czasie odszedł i zaangażował się w projekt Maître Parfumeur et Gantier. To mogłoby wyjaśniać zastanawiające podobieństwo Nawigatora i Eau des Iles tejże marki…