W życiu każdego perfumomaniaka przychodzi chyba taka chwila (zwykle zresztą dość wcześnie), kiedy zaczyna się zastanawiać, jak właściwie pachną poszczególne składniki. Wszyscy znamy zapach konwalii, skóry czy pomarańczy. Ale kwiat pomarańczy? Już niekoniecznie. Co z bardziej egzotycznymi i tajemniczymi składnikami, jak ambra, oud czy żywica guggul? Takiej wiedzy zwykle nie wynosimy z domu czy ze szkoły - mamy w programie edukacji wychowanie fizyczne, muzyczne, plastyczne i tak dalej, ale przedmiotu wychowanie zapachowe nie ma i raczej nie będzie. Nikt nie podtyka dzieciom pod nos fiolek z esencjami i nie mówi „powąchajcie, to jest ambra, a to tuberoza…” Oczywiście mam świadomość, że dla większości społeczeństwa jest to zbędna wiedza i fanaberie. Ale jednak trochę szkoda.
Zwykle więc zakasujemy rękawy i zdobywamy tę wiedzę metodą eliminacji, żmudnie analizując składy poszczególnych zapachów i odsiewając to, co już znamy. Metoda jest czasochłonna i pracochłonna, ale dość skuteczna. W końcu nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Jednak nie wszystkim to wystarcza. I tu dochodzimy do esencji, czystych składników perfumarskiego rzemiosła. To oddzielna, szeroka i interesująca gałąź zapachowej fascynacji. Pojedyncza nuta solo może pachnieć zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażaliśmy, wąchając ją w kompozycji. Esencje same w sobie również zmieniają swój zapach na skórze. Zapach esencji może zależeć od czasu dojrzewania czy przechowywania. Świeżo nastawiony olejek paczulowy pachnie mokrym drewnem i metalem. Czysty styraks śmierdzi, i dopiero po pewnym czasie na powietrzu zaczyna przypominać to, co znamy z kompozycji zapachowych. Jeden jaśmin nie przypomina drugiego. Dotychczas tylko od czasu do czasu zbaczałam w tym kierunku, ale ten temat zaczyna mnie fascynować coraz bardziej. Czyste esencje to niezmierzone morze często zaskakujących zmysłowych doświadczeń. Nie mówię, żeby od razu skakać do niego na główkę, ale warto się przynajmniej popluskać.
W życiu każdego perfumomaniaka przychodzi też chyba prędzej czy później pokusa – a może by tak samemu coś zmieszać…? Może spróbować coś samemu nastawić? Na szczęście mamy internet, a w nim sklepy oferujące rozmaite gotowe esencje, a oprócz tego oleje, liście, przyprawy, receptury i oczywiście instrukcje osób bardziej w tej materii doświadczonych. Dzięki temu każdy może się pobawić w domorosłego alchemika i zmieszać własne pachnidło, nie wyłączając mnie. Powoli gromadzę różne olejki, liście i absoluty. Nie mam wielkich złudzeń co do swojego talentu w tej materii, ale warto spróbować choćby dlatego, żeby zobaczyć, jak to wygląda, jak dojrzewają takie nastawy, jak łączą się ze sobą poszczególne składniki, i dla czystej radości babrania się w zapachach.
Do czego właściwie zmierza ten post? Jeśli za jakiś czas będę próbowała wysmarować was czymś z podejrzanie nieoznakowanej fiolki lub butelki, na wszelki wypadek się nie zgadzajcie.
Efekt może być mroczny;)
13 lis 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Bardzo chętnie poobserwuję... z oddali Twoje próby ;) Tak serio, chętnie poobserwowałabym z bliska i nawet zaoferowałabym swe przedramiona do testów, wszystko w imię "nauki" :). A, i czekam na recenzje, wrażenia, przemyślenia i wskazówki.
Pozdrawiam serdecznie
Odległość może to niestety skutecznie uniemożliwić, a szkoda, chętnych królików doświadczalnych mam jak na lekarstwo. Ale mnie to nie zraża:)
Prześlij komentarz