16 wrz 2008

Serge Lutens, Arabie – Smazony ryz, wazniaku.

Lutens w Polsce

Gdyby ktoś pół roku temu powiedział mi, że będę mogła kupić Lutensy w pięciu miejscach w Warszawie, pewnie wybuchnęłabym śmiechem. Ale niemożliwe stało się możliwe i na własne oczy widziałam dziś gablotkę pełną flakonów Lutensa w polskiej perfumerii. Bardzo mnie to cieszy, bo choć już dawno otrząsnęłam się ze ślepego uwielbienia dla duetu Sheldrake-Lutens – sami mi w tym zresztą pomogli – to jednak nie mogę nie cenić tej marki. W końcu pod tym szyldem ukazało się kilka zapachów, które zaliczam do swojej absolutnej czołówki: Gris Clair, Borneo 1834 i Iris Silver Mist; a także kilka takich, które po prostu bardzo cenię: Encens et Lavande, Douce Amere, Miel de Bois, Chergui, Ambre Sultan, Fumerie Turque. Właściwie to całkiem niezły wynik, więc i nie dziwota, że gdy tylko mogłam, pognałam co sił do perfumerii. Gablota w Douglasie – bo tam właśnie dziś udało mi się trafić – wygląda pięknie i imponująco, ale niestety była… zamknięta na cztery spusty. Tak więc mój zamiar przetestowania dziś Serge Noire, czyli najnowszego dzieła Sheldrake’a-Lutensa, spełzł na niczym, jako że cierpliwość nie jest największą cnotą niżej podpisanej, i nie za bardzo chciało mi się czekać, aż jakaś konsultantka będzie wolna i raczy ów sezam otworzyć. Zatem Czarna Serża kiedy indziej, a dziś capnęłam to, co stało wystawione na półce z męskimi nowościami - przypomniałam sobie Arabie i o tym właśnie dziś kilka słów.

Kuciak na otro

Tych słów nie będzie jednak wiele. Raczej nie skreślam nigdy zapachów „na zawsze”, lubię sobie pewne rzeczy odświeżać co jakiś czas, czasem co kilka lat (ach, moja wieczna, nadal trwająca walka z Opium! Nadal mam nadzieję, ze kiedyś się dogadamy), żeby się przekonać, czy nie odbieram ich inaczej niż kiedyś. Czasem owocuje to błyskotliwymi olśnieniami, a czasem… po prostu niczym. Niestety w przypadku Arabie nic się nie zmieniło, mimo sporego bogactwa składników ja nadal czuję tam głównie, zwłaszcza na początku, typowego kurczaka w sosie curry z chińskiej restauracji. Nawet lubię tę potrawę, ale na wszystkich bogów podziemi, nie mam ochoty tak pachnieć! Nie przeczę, po pewnym czasie zapach się rozwija, ale ten nieszczęsny kurczak wciąż gdzieś tam w tle jest i pozostaje do końca. Nie czuję fig i daktyli, a głównie przyprawy, słodko-ostre i wyraźnie kulinarne, odrobinę ciepłego drewna i może troszeczkę żywicy. Baza miękka, słodka, miodowa – ładna, ale to za mało. Nie ma tu Arabii, takie skojarzenia budzi we mnie raczej Chergui, może ewentualnie Ambre Sultan. Arabie jest zbyt kulinarne, nie potrafię do niego dotrzeć. Może wrócę do niego znów za rok lub dwa, bo ponoć potrafi być zupełnie inny.

Nuty: cedr, drzewo sandałowe, kandyzowana skórka mandarynki, suszone figi, daktyle, kminek, gałka muszkatołowa, goździk, cejloński kardamon, liść laurowy, balsamiczne żywice, bób tonka, syjamski benzoes, mirra, labdanum

2 komentarze:

pywaulie pisze...

KTÓRY DOUGLAS?

Norna pisze...

Ja akurat testowałam w warszawskich Złotych Tarasach, jest na pewno również w Arkadii, przypuszczam że też w D. w Galerii Krakowskiej. Linia SL jest z tego co wiem dostepna w wybranych, większych salonach Douglasa, można zasięgnąć informacji mailem co do konkretnych lokalizacji.