
Habanita to bagno, przez które płynął Jack Sparrow, by dotrzeć do chaty Tii Dalmy. Bagno, przez które Erzulie Gogol prowadziła ożywionego barona Saturdaya. Bagno, w którego głębię Claudia i Louis zepchnęli opróżnione z krwi ciało Lestata. To zapach mglistych trzęsawisk Missisipi, gdzie w ciemnej wodzie przemykają smukłe, groźne ciała aligatorów. To tajemnicze rytuały voodoo odprawiane pod niebem Luizjany.
Pierwsze nuty są mocne, apteczne, wręcz agresywne. Zapach jest ciemny i gęsty, ale nie lepki; pudrowy, jest w nim wyraźna woń skóry, ciężkiej mgły, przyduszonych, narkotycznych, oszołamiających kwiatów, ziemi i słodkawo butwiejących drzew. Gdzieś w głębi, podskórnie, drga sugestia czegoś niepokojącego, krwistego i cielesnego. W tę mgłę wplatają się smugi ciężkiego dymu z odległych ognisk, w których pali się jeszcze niewysuszonym, kapiącym gęstą, gorącą żywicą drewnem. Wokół majaczą upiorne sylwetki bezlistnych drzew, a zza gęstych oparów nie widać księżyca.
To dziwny, ale w jakiś przewrotny sposób niezwykle kuszący, wręcz magiczny spacer. Z czasem Habanita łagodnieje, akcent przenosi się zdecydowanie na słodki tytoń i ciemną, mięsistą różę. Na szczęście, i za to między innymi tak bardzo ją cenię, nie kończy się na mnie lepką wanilią, jak dzieje się w przypadku większości zapachów z tą nutą w bazie, ale gładkim połączeniem skóry, mchu i słodkawego drewna.
Habanita jest nieucywilizowana. To zapach przywodzący myśl mądrą kobietę, czarownicę, pewną siebie i swojej siły. Pogańską wiedźmę, kapłankę voodoo, łamiącą konwenanse femme fatale. To zapach do szpiku kości kobiecy, ale nie w sposób omdlewający i eteryczny, ale krwisty, silny i niebezpieczny.

Zapach powstał w 1921 roku, w założeniu miał służyć do aromatyzowania papierosów – sprzedawano go w formie saszetek wsuwanych do pudełka lub w płynnej postaci. Najwyraźniej bardzo się spodobał, gdyż już trzy lata później, w 1924 roku, Molinard wypuścił na rynek perfumy Habanita. Charakterystyczną, ciężką butelkę z ciemnego szkła, ozdobioną sylwetkami długowłosych nimf, zaprojektował sam René Lalique.
Kompozycje tak stare jak Habanita zwykle sprawiają mi kłopot, nie jestem raczej zaciekłą wielbicielką klasyków, choć z drugiej strony te, które przetrwały próbę czasu i pozostały na rynku do dziś, są na tyle oryginalne i interesujące, że potrafię je przynajmniej docenić. Jednak Wiedźmę z Bagien pokochałam, nie jest ona może zapachem współczesnym, ale raczej ponadczasowym, czy może raczej powinnam powiedzieć – bezczasowym, upływ lat po prostu nie ma na nią wpływu.

Nuty: galbanum, lentyszek, petitgrain, tytoń, heliotrop, jaśmin z Grasse, ylang-ylang, gałka muszkatołowa, róża, wetiwer, cedr, piżmo, ambra, drewno sandałowe, wanilia, paczula, mech dębowy
Kadry pochodzą z filmów "Wywiad z wampirem" i "Piraci z Karaibów"
2 komentarze:
Właśnie upachniłam się resztką Habanity z próbki od Ciebie i po raz któryś urzekła mnie tak, że nabrałam strasznej ochoty na zakup. Wpisałam więc nazwę w guglu i trafiłam tutaj. Czytałam z wypiekami na twarzy kiwając co chwila głową, że przecież, tak, tak, święta racja. Gdzieś w połowie zachwyciłam się doszczętnie opisem i pomyślałam sobie: Kurcze, ta laska pisze o zapachach chyba nawet piękniej niż Nornik. Po czym skończyłam czytać i czyj podpis zobaczyłam na dole...? :)
Dzięki Ci raz jeszcze, zarówno za zapach jak i za przepiękną o nim opowieść :)
Pozdrawiam,
Xylo
Cieszę się, że Ci się podoba:) Habanita dość często pojawia się w przyzwoitych cenach na Allegro, warto sprawdzać - ja upolowałam swoją setkę za 100 zł.
A recenzje najlepiej się pisze o rzeczach, które się najbardziej kocha lub o tych, których się najbardziej nienawidzi;)
Prześlij komentarz